Biesy : Noc Lekkich Obyczajów

Black Metal / Poland
(2017 - Third Eye Temple)
Saber más

Las palabras


1. KAŻDEGO DNIA

Pośród kamieni gaśnie popielnicy ogień
Serafy w rynsztokach się pławią o świcie
W ich szczynach kości czarownic zatopione
Jabłka im zbrzydły, boskie odkrycie

Ciężkie bywają z sabatów powroty
Gdy sześć stóp pod ziemią król samotnie gnije
Dziedzic niebieski w ikonie zbieszony
Korona nie dla niego, śmiech pod maską kryje

I ona zza pasa jak z liści wyłoniona
Biała jak śnieg, choć życie zabiera
Niebyt kaleczy, za karmazynem stoi
I z nim się miesza, gdy miecz ciało kroi

Elekt wybrany, szkło za berło służy
Niech oko wykole, póki noc rozmyta
Łamią się kości, kareta w kałuży
Zygmunt wzywa: na kamienie – już świta!

W bramie czarny pies skąpany w smrodzie
Tańcz z muchami dla króla, dumny narodzie!


2. W KREW

W krew!
Biały wędrowcze
Włóczęgo, za którym dzień czarny kroczy
Nocą starannie w lustrze ukryty
Chwała ci, póki uśmiechem nas raczysz

W dół chwiejnym krokiem, w piwnicy otchłanie
Do gwardii tych pięknych widziadeł należeć
Z oddechem niewinnym do serca krat dążysz
I mówisz, że igła wytrychem do bram

W krew
W dół

Tak mów mi, że igła wytrychem do bram

Zbieraj żniwo i kłuj
Za każde spojrzenie
Za każdy grzech
Za każde wspomnienie
Opędzaj się od much, od wzroku, od słów
Siostro paranojo
Opędzaj się od much, od wzroku, od słów

W nic!
Czarna damo, na szafot twych myśli
Zatopionych w skórze niezliczone krocie
Czekasz ostrza tego, co snem cię zamroczy
Kata nigdy nie było, nie przyjdzie też tej nocy

Upadłaś kolejną noc z psami diabła
Zaszczuta krzykami, skuta myślami
Skamlałaś w błogiej śmierci rozumu
Będziesz szczekać

Ponura i sterylna klęskę nosisz za pasem
Chciałem być ci śmiercią, a w obłędzie znalazłem siebie

Zbieraj żniwo i kłuj
Za każde spojrzenie
Za każdy grzech
Za każde wspomnienie


3. POWROTY

Kąty ciemnego pokoju
Rozniecony ogniem haust, krew i syk
Tak mija trzeci dzień
Nogi nie kroczyły, serce nie czuło, oczy nie widziały
Tylko ucho słyszało, jak szepcze ten diabeł we fiolce
Że choć siedzisz za kratami, nie wychodząc z cienia, bratasz się z obcymi światami

Dalej w czarne miasto - w pijacką głębinę
Krok w dół, w Gehennę, co z oczu płynie

Kłęby dymu jak chmury nad chwiejnymi drzewami
Gaśnie w żyłach biel ogniem ożywiona
Wcześniej bohater, teraz rdzawy wrak
Z wolna kołysze walący się świat
Jazgot ptaków jak nóż przy skroni
Wiruje bez celu głowa ospała
Gwiazda blada kłamie, świt powieki rozdziera
Z dna ulic puste oczy zwrócone do nieba

Tam, gdzie kurwy zasłaniają oczy
My, biesy, grozimy pięściami niebu
Kładąc na szali swoje łby
Czekamy kolejnej lawiny ze żlebu
Tam, gdzie kurwy zasłaniają oczy
My, biesy, grozimy pięściami niebu
Naiwnie wierząc, że coś nas zaskoczy
Poddajemy się pacierzowi jesiennemu:

Dalej w czarne miasto - w pijacką głębinę
Krok w dół, w Gehennę, co z oczu płynie

Zataczając się w agresji, w żądzy podniety
Wściekle jak psy, wesoło i krwawo
Szarpiemy mięso śmiercią zachęceni
Podzielmy się brudem powoli, niemrawo
Potem naprędce powroty rozsądku
Nieśmiałe ‘żegnaj’ i znowu to samo

Dalej w biel dnia - w domową szczelinę
Krok w dół, w radość, co sercem płynie


4. CZERŃ NAS PROSI

I ciąg bez końca
Puste majaki
I wstręt do Słońca
Kompot spalony

W smogu, w popiele
Stoją na niebie
Spróbuj je zbudzić
Zagłęb się w bruk


5. RZUCONY W PRZESTRZEŃ

Kości brukowe, boża obczyzna
Mdli mnie od patrzenia w te wieczności ślepia
Wzrok bliski – odległy niczego nie zmienia
Pluję, ruszam, cel – piwniczna przystań

Idę i sapię, i na kurwy prycham
Idę ulicą wąską jak zawsze
Jasną za dnia, ciemną z natury
Przed siebie, szybciej, nim umysł mi zgaśnie

Pogania rausz, smaga batogiem
Ilekroć wezmę trochę… więcej, więcej…

Odpoczywają blokowi herosi przy Annie
Farsz dla owadów dziwnie znajomy
Wysiłek święty czystą kurują
Choć wybór królewski, dla nich znikomy

Teraz pod ziemią składamy im hołd
Na stole przy wódce bieli wciąż w brud
Czy nas to wyniesie, czy zniszczy – chuj!
Olejmy, mieszajmy, zbudujmy tu grób

Tylko ten raz, tylko na chwilę
A w głowie myśli wpadają w dziury

Teraz na ziemi składają nam hołd
Na stole przy wódce formaliny słój
Sekcja – labirynt, zaciska pasa król
Przestał mieszać, tylko kroi już

Patrzcie!
Wzywali boga i przyszedł
Zburzył domy, zatrzymał pociągi
Wyrwał wiaduktom tętnice
Dobił tych, co prosili, żeby za nich ginąć
Urządził piknik przy ich urnach
A zwierzętom zmienił odcienie krwi
W rzece pokory obmył poranione stopy
Chciał odejść bez historii

I wy rozbijcie na bruku czaszkę
Rozkruszcie w uśmiechu kły na chodniku
Rzuceni w tę przestrzeń w glebę brniemy
Jeszcze Polska nie zginęła, my w Polsce zginiemy!


6. NOC LEKKICH OBYCZAJÓW

Kreślę na piasku, co mi dzień przyniesie
Choć kamień skruszyłem, tylko smołę przyjął
Włócznią powalony leży pod murem
Za mną wciąż plują, choć to on jest królem

Zrezygnuj z dworu
Władco fertelu
Nie z tego świata
Ojcze penerów

Krwią go obleję, serce czerń tłoczy
Niechaj śni w bieli, zanim kurhan wzniesie
Znów nadcięte dłonie, marazm proroczy
Matka się śmieje a Chochoł ku nam kroczy

Gnij wśród kamieni, o których nie zapomniałeś, a pozbawiłeś miłości
Spomiędzy nich szczury… przychodzą jak rój, jak zaraza
Śmiertelnie ukąszony
Przez zęby niezliczone
Nie zrzekłeś się
Nie straciłeś korony

Zrezygnuj z dworu
Władco fertelu
Nie z tego świata
Ojcze penerów

Sprawdza na skórze, co mu dni przyniosły
Drogowskazy na rękach kierują tam
Gdzie przegrany naród się jednoczy
Tam, gdzie kurwy zasłaniają twarz

Zataczaj się w schody, opuść te baszty
Straż zakończona, słońca już zgasły
Schodź tam – pod ziemię, skąd szczury i biesy
Rozumu kresy

Znów pusty i ślepy
A miał być ten złoty!

Palabras añadidas por czeski21 - Modificar estas palabras