
Licho : Podnoszenie Czarów

Les paroles
1. ZACHODZI
(Instrumental)
2. ZADARTE
Szerzej nogi
Bo kosmos nie wejdzie
Otwórz oczy
Niech chaos w nie wejdzie
Wiedźma na niebie
Obok diabła i ciebie
Podnosi sztangi
Martwy ciąg od gwiazd
Do podłogi rogi
Szerzej nogi
Bo kosmos nie wejdzie
Otwórz oczy
Niech chaos w nie wejdzie
Las czy pole
Wszyscy w kole tańczą
Wokół słupa
Chochołów trupa wydarte
Korzenie w płomienie
Z płomieni promienie
Jestem księżycem
Jestem słońce
3. Z WYCIA
Na wylot
Nad nad wylatuj
Światłem światłem
Szepnij światu
O dole grzebanym kopytami
W którym kości i sierść
Na wylot
Pójdź z nami
Nieś
Rydel i łopatę
Na wylot
Idź z nami
Znieś
Życie i stratę
W dół
W którym śmierć
Rozdarła
Od zadu do gardła
Sypią się śmieci
Złotą słotą zamieci
Na wylot
Nad nad wylatuj
Światłem światłem
Szepnij światu
O dole grzebanym snami
W których wycie i chrzęst
O dole grzebanym snami
W których wycie i deszcz
O dole zasypanym czarami
4. SIANIE
Tam
Drogi są
Z wody i piachu
Dni
Z szelestu i strachu
Tam
Gdzie rosną
Dzikie psy
Świat się kurczy
Podrapany język
Ikon mary
Ciemne chlewne
Ściany i on z nami
Patrzymy sny
Ogromne przechodzą
I on z nami w progu
Widzi i chwieje
Z nami śród nich
Szuka i tańczy
W nas i w nich
Ostre sieje
5. NIECH TNIE
Niech nie opadnie
W świstach do słuchu
Niech krzyczy do brzuchów
Krągłych złożonych w kant
Że nam tu strasznie
Że nam tu dobrze
Że ktoś nam pępowiną
Worek z gównem zawiąże
A choćby sypnęło
Nam na głowy
Choćby w nim tkwić
Do połowy
I tak brodzić warto
I tak i nie
Niech tnie
Niech nie opadnie
W świstach zakreśli
Zero w którym dno
I szczyt pomieści
6. DRANG!
Kogo biją dzwony
Boga biją w słabe
Kogo biją dzwony
Boga biją w słabe
Kogo biją dzwony
Boga biją w słabe
Bój się w bój iść
Zwietrzały czerwony udój
Próchnicą czuć
Bój się boga w słabe bić
Ciemną pójdź ulicą
Wietrzyć nocne żniwa
Kędy bite dzwony jęczą
Tędy musisz iść i lać
Na odlew po ścianach
Aż zaboli i oddam
Co wziąłem jestem
Księżycem jestem słońce
Z łysych gór jestem
7. WSCHODZI
(Instrumental)
8. -
Po rosie nie zostają plamy. Leć głosie nad drogą siedemdziesiąt dziewięć, kilometrów prawie trzysta. Po rosie sucho, leć głosie po gardle do muszych oczu na kable. Tak się zaczyna. Nie śpiewem, a niesieniem.
Niesie się czary jak metry zboża, pod ramieniem, na ramieniu, jak kto silny to w myśleniu. Do młyna, na wiatrak lub koło wodne. Pogodne mają miny młynarze z ogonami, krowimi iglicami i fartuchami w kolorze siarki.
Więcej ingrediencji dorzucić musowo, inaczej wyrośnie zakalec, zaskroniec, obmierzły zaprzaniec. Później coś zrobić z nim będzie trzeba. Zjeść, wypluć, zostawić nieładnie. Zwłaszcza bliskich. Gorzko, gorzko z nami być. Pić.
Po rosie chce się bardzo. Wszystkiego się chce, a nic nie można ponad to, co da się innym. Nieprawdziwe symetrie, symbole. W stodole tylko siano – po prawicy, słoma – po lewicy. Szczur – na kalenicy – sra na szczęście.
Nad księżą oborą czarne słońce. Pomarszczone jak kartofel, burak, albo zgniła trawa, co wrasta skąd wyrosła. Tylko tak sięga się korzeni. Oblepione gliną spalić trudno, dławią ogniska. Młodzi palą z dala od naszych domów. Patrzeć na dymy naszą jest rozrywką.
Podniesione czary ulatują, noszą się wygodnie, przenoszą z wiatrem roznoszą dumny jęk naszymi ustami. Wstawajcie psubraty to czas sprzed stu laty. Legacze nad studniami wilki wabią, co ogonami do nich idą, pyskami mierząc w las.
Wokół wydmy w kłębie przerżniętej jak kość, co na szczycie. U podstawy duchy wiezie pociąg. Wokół lokomotywy zielone iskry. Do pieców, na prąd. Do szczętu. Spadają z kominów popioły dla tych, co pod nikim kopią.
Grzebiąc za chwastami, za pieśniami, snami. Za cembrowinami grobów pełnych wody. Stu dni. Tyle potrzeba, by zmarli zapomnieli o życiu i ucichli. Tak się kończy. Nie śpiewem, a milczeniem.
paroles ajoutées par czeski21 - Modifier ces paroles
