Jarun : Rok Spokojnego Słońca

Black Progressif / Pologne
(2021 - Godz Ov War Productions)
En savoir plus

Les paroles


1. W ŚWIATŁO STYCZNIA

Wyszedłem w przedświt, w poświatę, w międzyświat
Zawieszony pomiędzy ciszą i niebytem
I ku granicy zimy, z głową nad sen wzniesioną
Ku mlecznych dróg rozstajom

W światło stycznia...

Naprzeciw światu i przeciwko sobie
Przeciwko słowom wykutym z powietrza
I z pięścią zaciśniętą na horyzontu drzewcu
I z głową od gwiazd ciężką

W światło stycznia...

Pod niebem z ognia rzeźbionym, pod niebem o oczach z pustki
Na ścieżkach szronu, co wiodą donikąd
Cieniem okryty, martwym skrzydłem śniegu
I z wzrokiem jak cierń wbitym

W światło stycznia...

I grom rzuciłem, srebrem tnąc powietrze
Ale mą włócznię przechwyciła cisza
I świat skamieniał kryształowym drżeniem
Zapadł się wiatrem zbyt późno zrodzonym

I sił już nie mam by podążyć dalej
Stałem się górą wyniosłą jak miłość
Stałem się drzewem samotnym jak oddech
I już zostanę przemieniony w ciszę

W światło stycznia...


2. JODŁY

I znów nad horyzontem zapłonie serce zimy
Napnie się łuk srebrzysty ślepego mrozów łowcy
I ponad jodeł blanki popłynie czerni chorał
A ku mnie zstąpi cisza i blask śnieżnego nieba

Zamkną się oczy ziemi, śniące, bielą olśnione
A rzeka gwiazd zaszumi nicości huraganem
W jej nurcie nagi stanę, obmyję nieistnieniem
Modlitwą pierś otworzę, i tryśnie gniewu strumień

I powie rzeka, że to sen
Co w oczy sypie szronu skry
I szepnie ziemia, że to śmierć
Co skrzydłem mrozu koi ból

Zabraknie tchu wiatrowi, umilkną drzew poszepty
Noc niebo z ziemią złączy mrozu przejrzystym ściegiem
I ku sklepieniom sięgnę, słowem jak sierp płomienny
I gwiazd pościnam snopy, i przetnę zimy więzy

Zadrży powietrza struna, trącona łez imieniem
Westchną bezczasem góry, lodem zadźwięczy serce
Na ciszy cierń je wbiję, by wreszcie bić przestało
I pójdę między drzewa, ku snom, których już nie ma

I powie jodła, że to smutek
Co w śnieg zaklęty świat okrywa
I powie jesion, że to miłość
Co jest jak zima, tylko zima…


3. WIDMA

Uleciał w niebo dym z ołtarzy zimy
Gdy mrozu płomień strawił serce puste
Nic już nie trzyma, nie wołają słońca
Czas ruszyć w drogę, przede mną otchłanie

W góry, co kwitną martwymi ptakami
I śniegiem wonnym i sennym jak głogi
Milczące krzykiem uśpionych potoków
I drżące pustki rozgwieżdżoną czernią

Zaszepczą wiatru śmiercią niespokojną
Słowa ostatnie wyjdą z ust kamiennych
A wtedy zaśniesz w lawin kołysaniu
Z głową na moich opartą kolanach

I wciąż przed siebie, w górę, między chmury
Po światła szlakach, między ciszy granie
W niczyją ziemię, w kraj dla bogów obcy
W wieczność tętniącą bielą i rozpaczą

I nie przystanę, nie spojrzę za siebie
Na widm korowód, co podąża za mną
I w oczy twoje wyblakłe od śnienia
I łez kryształy na wiatr nanizane

Na cichy kondukt wśród mgieł zagubiony
Jodły zgarbione pod pieśni ciężarem
W chramach wyrosłych na skraju nicości
Szepczące w ciszy modły do nikogo

Aż wyjdę w niebo, lecz iść nie przestanę
By skryć się w końcu pośród gwiazd gałęzi
By zniknąć między światów kolumnami
Z kryształowego rzeźbionymi smutku


4. BEZIMIENNA

Runęły skrzydła ciszy spośród niebios bezwładu
Zawirowały wokół spalonych chmur popioły
Opadła bezszelestnie zakrzepłej krwi srebrzystość
Ciężarem pustki łamiąc i lęki i nadzieje

Bezruchem niespokojnym kołyszą się gałęzie
Gdy w chłodnej mroku bieli przepływa lasu widmo
W powietrzu bez snów pustym wirują pieśni sadze
I z każdym nowym płatkiem roznoszą w świat samotność

Nie ma już cichych ścieżek, nie tętnią blaskiem źródła
Płynie przez nicość trwoga jak zapomniany akord
Cichsza niż ognia smutek, nad miłość ulotniejsza
Nadeszła bezimienna, bezmierna, srebrna śmierć

I przeszła na wskroś nieba, lecz już jej nie ujrzałem
Bo zniknął świat na zawsze, zasnuty tchem zimowym
Jęknęły dzwony pustką, lecz pozostałem głuchy
Bo osiadł na mych skroniach kamienny śniegu całun

Wciąż czekam w biel wpatrzony, lecz wiem, że już nie wróci
I płomień gorzki tryska spomiędzy warg zastygłych
I żal, jak sowie skrzydło, bezdźwięcznie rwie powietrze
Znów będę musiał wrócić, to jeszcze nie ta chwila…


5. ROK SPOKOJNEGO SŁOŃCA

Na wskroś słonecznych błoni
Przez biały oddech grudnia
Powstał i zaraz zapadł
Zasnął znużony światem

Potem już nic nie było
Ni życia, ni tajemnic
Stare jaskółcze gniazda
Pełne wędrownych pieśni

Bo dom mój opuściły
Na skrzydłach czarnych śmierci
Pomknęły wśród trzepotu
Ku innych słońc wybrzeżom

A tutaj szmer srebrzysty
Słów niewypowiedzianych
Topią się w ogniu świtu
Kry księżycowych blasków

Zaczął się rok kolejny
Kolejna zima zimy
Cichy, jak nicość biały
Rok spokojnego słońca

Pobiec bym chciał przed siebie
Dotrzeć do serca granic
Lecz tutaj zawsze grudzień
Lodem gwiazd stopy plącze

Może tak być powinno
Może nic więcej nie ma
Prócz cichej, ptasiej śmierci
Zastygłej wśród gałęzi

I może niepotrzebnie
Spoglądam w twoje oczy
Prawda jest w sercu zimy
W snach spokojnego słońca


6. PIERWSZY ŚNIEG

(Instrumental)

paroles ajoutées par czeski21 - Modifier ces paroles