Arkona (PL) : Konstelacja Lodu

Lyrics

1. MÓDL SIĘ DO WIATRU O POWRÓT MÓJ…

Zimny wicher przedziera się przez noc
Drzewa huczą, deszcz spływa z mej twarzy
Pioruny przeszywają niebo
To mrok wieczności nadchodzi

Nie ma gwiazd, tylko czarne chmury
Czuję chłód i jest mi tak zimno
Potęga mroku narasta
Od wieków, zawsze o tej samej porze

Dwanaście dni nocnego zaćmienia
Bolesne prawo gwiezdnej mgły
Formują się obłoki śmierci
Nadszedł czas by zebrać swe żniwo

Już wkrótce me słowa poniesie wiatr
Poprzez wszystkie ciemne krainy
Słowa pełne bólu i nienawiści
A wicher porwie je z mych ust w przestworza

Słowa do boga nienawiści
Który zamieszkał w sercu mym
Nie chcąc żyć - powoli umierając
Powoli odchodząc w nicość, do wieczności

Słowa do boga, z pogardą, z nienawiścią
Słowa pełne bólu, bezgranicznej tęsknoty
Bez miłości, bez przebaczenia
Słowa do boga, którego zabiją

Módl się do wiatru o powrót mój
Śpiewaj hymny pochwalne piekielnym błyskom
Patrząc w niebo pokryte chmurami
Nadsłuchuj grzmotu mego Księcia...


2. GDZIE BOGOWIE SĄ JAK BRACIA I SIOSTRY…

Śnię o mroźnych latach zatraconych w czasie
Sen głęboką wizją w uśpionych tysiącleciach
Lustra pełne krawędzi - stopione jak szkło
Bez formy w harmonii, głębia w jasnym blasku

Niebo coraz bledsze, nabiera sinej barwy
A gwiazdy wciąż świecą nad nami
Wiem, że wkrótce znów wzejdzie słońce
Czując to w dreszczach budzę się

Wicher rzeźbi rysy na twarzy
A ciemne chmury są w nieświętym sercu
Jak długa zima, tak walka o życie
Jak ciemny świat, tak mniej światłości

Noc domem milczenia, ciemnia dotyka losu
Księżyc przetapia szkło, daje światłość nadziei
A grzeszny pielgrzym szybuje w galaktyce
A lustra nic nie widzą, wszystko stoi w miejscu

Królestwo poznania jest już niedostępne
A grzesznik mknie przez lata świetlne
I cierpią te serca, a słońce nie żyje
Cała światłość umiera, radość schodzi i zguby nabiera...

Wieczór pełen jest czarnego nieba
Na białej ziemi leży ciało me
Spowite w całun krwi i potu
Tam z życiem zatańczyła śmierć

Rozchylam usta by czuć jej zimny smak
Jeden oddech, jedno słowo, jedna obietnica
I tak zapełnię przestrzeń wielką
Bo śmierć jest zawsze wybawieniem

Gwiazda życia na wysokiej skale
Na krańcach świata słońce już wschodzi
Odpływam w chwale łodzią do krainy
Gdzie bogowie znowu są jak bracia i siostry...


3. CHŁODNE I DOSTOJNE SĄ NASZE OBLICZA…

Nieskończona otchłań otwiera swoje bramy
Grotem błyskawicy przeszywa nasze ciała
Lodowate szepty palą naszą krew
Świat nasz pod całunem przerażenia legł

Bo mało w nas blasku za to więcej nocy
Która nadchodzi na skrzydłach jej kruka
By znów spaść pyłem z jego czarnych piór
I okryć świat chłodem jego mrocznego spojrzenia

Chwile, które wciąż mogą nas zdradzić
Podróż, która prowadzi ku gwiazdom
Pozbawieni duszy, skazani na zniszczenie
Widnokręgiem są nam jak słońca obroty

Ale myśmy odnaleźli siebie
Przeszłość jest teraz częścią przyszłości
Otchłań, która przetrwała stworzenie
Nie ma odwrotu przed ostatnią misją

Nieskończona otchłań...
Bo mało w nas blasku...

W konstelacji lodu prześwietlonej gwiezdnie
Każdy dzień tu długość ma wieczności
Na nasz żywot patrząc pobłażliwym okiem
Na krążące gwiazdy cicho spoglądając

Przyjaźnimy się z gwiezdnym pyłem
Oddychamy tu kosmicznym mrozem
Chłodny, nieruchomy jest nasz wieczny byt
Chłodne i dostojne są nasze oblicza...

Bo mało w nas blasku...


4. MOJA MISTYCZNA DROGA DO GWIAZD…

A gdzieś tam daleko samotny w ciemnościach
Hebanowy kruk wydrapuje oczy zdrady
By potem pozdrawiając demony śmierci
Rozwinąć swe skrzydła i odlecieć w chwale

Do granic nieba sięgające pole
Wre morderstwami, krew śniegi bryzga
Na ciała skrzepłe w spokoju kamieni
Gorąca spływa lawa rodzącej się zemsty

(tam woda wciąż była spijana przez ziemię)

Jest rzeka na wpół lodami przykryta
I niewolnicze na brzegach pochody
Nad polany ognia, ponad leśne bagna
Wznosi się mój duch jak apostoł tryumfu

Gdzieś tam dopełniał się kres mego żywota
A morda zdradziecka wciąż zatapiała
Swe dziąsła zsiniałe w mą dumną pierś
Wtedy wodę ogień pochłaniał zazdrośnie

Szalały wilki zdziczałe, o ciemność
Druzgocząc szyje, opuszczały lasy
Ja nadzieję żegnając z warg zwaliłem szeptem
Który ogromnym wołaniem się rozległ
I zdeptał swym ciężarem zdradę

Śnieżnobiały wilk naruszył dziko ciszę
Skrzydła mych kruków poniosą mą zemstę
Mój duch tymczasem powita gwiezdną mgłę
Gdzie światłość od wieków dławi się w ciemnościach...


5. KIEDY PSY W ZAGRODACH UJADAJĄ…

Kiedy psy w zagrodach ujadają
Patrzę na horyzont wypatrując
Kłębów dymu w czerwonej poświacie
Schodzącego słońca ponad lasem
Na swych czarnych skrzydłach mrok opada
Gdy walczące hordy leśnych bestii
Rozprawiają się z armią światłości
Jej plugawe ciała śmierć dopada - śmierć!

Błyskawice przeszywają niebo
Kiedy ruszam w stronę leśnych cieni
Mróz zanurza się w płomieniach ognia
Łzy nienawiści cisną się do oczu
Krwista pełnia księżyca oświeca
Pola bitew pośród leśnych kniei
Ciemne rzeki płyną w swych arteriach
Jak wzburzone w ciałach krwi potoki - krwi!

Lodowate, mroźne znaki czasu
Nawiedzają mnie w mych snach
Więc kiedy nagle budzę się
Ma świadomość pyta mnie
Niewyraźne kontury świadomości
Majaczący obraz jak we mgle
Kształt narysowany na wodzie
To nie sen!

Oto me ponure przeznaczenie
Dusza ma kreuje ciemne wizje
Boję się...

Nieskończone hordy skute lodem
Towarzysze mojego jestestwa
Skowyt wilków, szelest skrzydeł kruków
Budzi mnie...

Kiedy psy w zagrodach ujadają...
Błyskawice przeszywają niebo...


6. W MGLISTEJ KONSTELACJI LODU…

Witaj podróżniku w mej mroźnej konstelacji
Pokrytej warstwą śniegu krainie skutej lodem
Odwiecznej hibernacji nadziei na powrót
Starego ładu i porządku
Bo moje imperium to muzeum przeszłości
Eksponaty to minione dzieje
Które powrócą gdy stopnieją wszystkie śniegi
Kryształy lodu przybiorą swe realne - kształty

Śnieżne demony w białych szatach futer
Uparcie strzegą reliktów przeszłości
Na swych dumnych tronach bogowie zasiadają
Oczekując powrotu starego porządku
Mgliste postaci majaczące w mroku
Dumne posągi jak lodowe monumenty
Ja niczym kustosz stoję wciąż na straży
Pogańskiej świadomości zakutej w lodzie
Po wszechczasy

Nim Matka Zima opuści tę krainę
Bądźmy gotowi na ostatnia bitwę
Niechaj bogowie powstaną ze swych tronów
I uderzą bezlitośnie w samo serce tej Pandory...

Ta śnieżna przestrzeń to moja jest ojczyzna
Kraina niczym konstelacja lodu
Wszystko tu spoczywa na dnie zimnego morza
W wymiarze gdzie gwiazdy już gasną
Przedzieram się uparcie przez astralną mgłę
Wypatruję cieni, bezkształtnych wyobrażeń
Gdzieś tutaj moi bracia zamieszkują w samotności
W czasach, gdy przeszłość łączy się z przyszłością

Nim Matka Zima opuści tę krainę...
Ta śnieżna przestrzeń to moja jest ojczyzna...

Niechaj nasze miecze znów rozświetli
Gromu błysk przeszywający niebo
Blask wilczego słońca wnet roztopi
Śniegi skrywające tajemnice
Gdy wojenne dymy już opadną
Na lodowe monumenty, wtedy
Zimny czas zawróci do początku
A bogowie wrócą na swe trony
...milczący...
...dostojni...
...nieśmiertelni...

lyrics added by zuuldevil - Modify this lyrics